Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Rano czy wieczór? — chciał spytać, lecz wnet zapomniał i myśleć zaczął o czem innem: chcąc spytać, jak długo był chory.
Milczał czas jakiś, potem rzekł:
— Który dziś dzień?
— Czwartek.
— A data? — chciał się jeszcze dopytać, lecz nie mógł się na to zdobyć.
Nagle w tej ciszy posłyszał głuchy huk, podobny do dalekiego strzału.
— Czy jeszcze strzelają? — zadziwił się i przypomniał sobie, że taki sam huk słyszał przez cały czas w swej gorączce i za każdym razem chciał biedź tam, gdzie strzelają, podnosił się, zrywał do biegu i zostawał na miejscu. »Stali, stali, przestali«, cykał mu jednostajnie zegarek i on uprzytomnił sobie, że to znaczy, iż przestali rewolucyę.
— Spotniał! — rzekła Marynka, kładąc mu rękę na czole.
— No! chwała Bogu — przemówił radośnie Foma Fomicz, którego Golicyn poznał po głosie.
Lekarz onegdaj powiedział: »Byle się tylko spocił, to wyzdrowieje«. Marynka ocierała mu chusteczką czoło i twarz, on patrzył na nią i przypominał jakby poprzez sen wróżebny, beznamiętnie dawny, nieraz prześniony.
»Miła! miła dzieweczka, owiana tchnieniem miłości, jak rozkwiecony bez, świętością wonnej rosy«.
Miała na sobie stary popielaty kaftaniczek, z grodenaplu, a na głowie blendynowy czepeczek nocny, z pod którego zwisały się po obu stronach twarzy długie ciemne loki. Twarzyczka jej pobladła i wychudła nieco, przez co duże jej cie-