Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Aresztowany?
— Jeszcze nie! Ukrył się u swego austryackiego szwagra Lejbzelterna. Prawdopodobnie za chwilę go przywiozą. A co się tyczy tej konstytucji — przypomniał sobie nagle, a może użalił się nad carem i zapragnął go zabawić — skoro pjana hołota krzyczeć poczęła na płaca »Ura konstytucya« — spytał ich ktoś: »A wiecież wy głuptasy co to konstytucya?« »A jakże! Wiemy — odpowiedzieli — Konstanty mąż, a konstytucya żona«
— Nie głupio! — odrzekł Mikołaj, uśmiechając się zwykłym swym krzywym uśmieszkiem jakby przy bólu zębów, lecz policzki miał przy tem wciąż nadęte, jak malec postawiony w kąt, na pokutę.
Benkendorf wiedział czego cesarzowi brakuje. Wiedział, że Mikołaj boi się i nienawidzi, a pragnie za wszelką cenę pogardzać, pogardy tej łaknie nieugaszonem pragnieniem. Poszlij do mnie Łazarza, aby umoczył palec w wodzie i zwilżył mi język, bo goreję w tych płomieniach. Anegdota o konstytucyi była tym zwilżonym palcem, chłodzącym na chwilę, lecz nie gaszącym pragnienia.
Z poza drzwi dochodził gwar głosów. Do sąsiedniej sali adyutantury, kozacka pikieta przyprowadzała pod konwojem aresztowanych, których badali generałowie Toll i Lewaszew.
Benkendorf poszedł ku drzwiom i uchylił je.
— A wieluż tu tych Pugaczewców? — spytał opryskliwie.
Komendant pałacu Baszucki, szepnął mu coś na ucho.
— Kto? — spytał głośniej Benkendorf.
— Jeszcze jedna kanalia fraczkowa, niejaki Rylejew; czy zgłosić go do jego cesarskiej mości.