Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ku w gmachu senackim zmywano zakrzepłe kałuże krwi, zlewając je kipiatkiem z dymiących cebrów, potem wycierano kamienne płyty wiechciami i ścierkami, wstawiano szyby w oknach, zabielano ściany i białe kolumny senatu, tynkowano dziury zrobione od kul, a w górze pod dachem przyprawiano na nowo szalki, trzymane przez boginię sprawiedliwości.
Ranek pochmurny wstawał taki sam mglisty i cichy, jak wczoraj i namyślał się tak samo w co się obrócić, w mróz, czy w odwilż? Igła admiralska wpiła się podobnie jak wczoraj w niskie obłoki podobne do białej waty, a mostki biegnące przez Newę, gubiły się tak samo w białej ścianie mgły i śniegu. I zdawało się, te tam za Newą niema już nic, prócz śniegu i pustynne mgły, że tam koniec wszystkiego, nieba i ziemi ostatni kraniec świata. A spiżowy jeździec na spiżowym koniu skoczyć chciał zda się w tą białą otchłań najdalszą i ostateczną.
Na placu tymczasem trwało wciąż skrobanie, zgrzytanie, ścieranie żelaznymi zgrzebłami.
— Nie zeskrobią — pomyślał Golicyn — krew wystąpi z ziemi, poskarży się Bogu i sprowadzi poskromienie zwierza.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.