Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zegarek, przekonał się ze zdziwieniem, że już jest siódma godzina zrana, że przespał pięć godzin, gdy zdawało mu się, że ledwie trzy minuty. Wstał i obszedł całe mieszkanie, lecz nie znalazł nikogo prócz drzemiącego ordynansa, którego rozbudził, a który mu powiedział, że pan jego nie wrócił dotąd i że Küchelbeker pojechał ze starym kamerdynerem, szukać go po całem mieście.
Golicyn czuł się bardzo słaby, doświadczał zawrotu głowy i dotkliwego bolu w skroni od uderzenia obcasem, mimo to ubrał się do wyjścia; wtedy dopiero zauważył, że ma na sobie cudzy kapelusz, że okulary jakimś cudem ocalały. Wyszedł na ulicę, wsiadł do dorożki i wieźć się kazał najpierw na senatorski plac, a potem dopiero do domu.
Nie rozwidniło się jeszcze całkiem, niebo szarzało dopiero, a na dachach bieleć poczynał śnieg. W miarę zbliżania się do senackiego placu, ulice nabierały wyglądu koszar wojennych. Wszędzie wojska, patrole, kordony, placówki, stogi słomy i siana, piki i karabiny ustawione w kozły, sygnały wart, trzask palonych ognisk, dokoła których migały poprzez smugi dymu błyszczące lufy haubic.
Na rogu ulic Angielskiej i Nadbrzeżnej, Golicyn wysiadł z sań bo dalej nie było już przejazdu i poszedł pieszo, przedzierając się przez tłum. Uszedłszy kilka zaledwie kroków, musiał się zatrzymać, bo na plac nie puszczano nikogo. Wojsko okrążyło go dokoła, a prócz tego w oznaczonych odstępach, stały armaty obrócone paszczami do głównych ulic Ulicą nadbrzeżną jechał wielki wóz zakryty słomianą rogożą, za jego