Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

innym niż wyszedł. Nie samozwaniec to już, a samowładca.
— Błogosławiony, który przychodzi w imię Pana.
Temi słowy witał wchodzącego do cerkwi monarchę metropolita Serafim.
— Najwspanialszemu, najczcigodniejszemu władcy, imperatorowi wszech Rossyi mnogie lata. Niech zleje na niego Pan szczęliwe dni i życie spokojne, niech mu da zdrowie i zbawienie, a na wrogi jego niech zeszle pogrom i poskromienie — śpiewał hucznie, jak grom głos dyakonów pod koniec nabożeństwa.
— Tak! Imperator z Bożej łaski, samowładca wszech Rossyi. Co mi dał Bóg, tego mi żaden człowiek nie odejmie — pomyślał cesarz i uwierzył teraz, że wszystko dzieje się jak należy.


ROZDZIAŁ XII.

— »Krwi boimy się, chcemy krwi uniknąć, a krew będzie, lecz na darmo przelana« — przypomniał Golicyn słowa Kachowskiego. — Daremna! daremna! daremna! — Krew! — dźwięczało mu upornie w rozbolałej głowie, jednostajnie do unużenia, jak w gorączkowej bredni.
— Leżąc na sofie w bibliotece, patrzył z pod przymrużonych i palonych gorączką powiek na krąg światła padający od lampy z zielonym abażurem wpół mroku zalewającym kąty pokoju, na półki wypełnione książkami, na wykwitające ze ścian, miękie linie pasteli, wyobrażających rysy prababek i pradziadków. Takie to było wszystko ciche, spokojne, harmonijne, to straszny dzień