Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ura! ura! ura! Mikołaj — rozlegały się na senackim placu krzyki wielotysięczne, które dotarły w głąb zimowego pałacu, gdzie zrozumiano również, że wszystko skończone i że bunt uśmierzony.
W małym okrągłym gabinecie, którego okna wychodziły na plac pałacowy, młoda cesarzowa Aleksandra Fiodorówna siedziała na niskim krześle przy oknie i patrzyła przez szyby zkąd był widok na plac zalany wojskiem. Starsza cesarzowa Marya Fiodorówna, miotała się jak zwykle i paplała bezładnie. Trzymała w ręku mały portrecik zmarłego cesarza Aleksandra i usiłowała wsunąć go do rąk każdemu po kolei, powtarzając wciąż prośby i błagania by zaniesiono buntownikom ten wizerunek.
— Pokażcie im, pokażcie tego anioła, może się opamiętają.
W gabinecie znajdowali się przy monarchiniach Mikołaj Karamzin i książę Aleksander Golicyn. Karamzin wychodził na plac i opowiadał swoje wrażenia.
— Co za twarze widziałem! Jakie słyszałem słowa! Macie tu niedorzeczną tragedyę tych szaleńców liberalistów. Umrzemy wszyscy za świętą Ruś! — wołano — a rzucano kamieniami, których pięć, czy sześć padło przy mnie. Dość powiedzieć, że ja, spokojny historyograf, pragnąłem działowego ognia, przekonany będąc, że niema innego sposobu ukrócenia buntu.
— A wiecie, Mikołaju Mikołajewiczu, że to, co się dziś dzieje, to żywa krytyka waszej historyi państwa rosyjskiego — szepnął mu na placu jeden z tych szaleńców liberalistów.
Często później wspominał Karamzin te niepojęte słowa.