Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czas ze stopnia, wydobył z zanadrza drugi pistolet i pobiegł, a w ślad za nim Golicyn. On także biegnąc, dobył z bocznej kieszeni pistolet i odwiódł kurek. — Zabić go! zabić zwierza!
Lecz ledwie ubiegli dziesięć kroków wpadł na nich uciekający tłum, okrążył ich ścisnął, stłoczył, zwalił się na nich, i poniósł z sobą wtył. Golicyn potknął się, upadł, ktoś zwalił mu się na pierś, ktoś inny nadeptał obcasem na skroń, tak boleśnie, że zemdlał. Gdy się ocknął, tłum był już rozproszony, Kachowski znikł, Golicyn macał długo ręką po ziemi, na której leżał, szukając pistoletu, lecz nie znalazł go, widocznie wypadł mu gdzieś w ścisku. Przestał więc wreszcie szukać, dźwignął się i próbował iść sam, nie wiedząc dokąd, zataczając się jak pijany. Salwy ucichły chwilowo, podnoszono działa, aby strzelać w dół za zbiegami, uciekającymi Galerną i Nadbrzeżną.
Golicyn przedzierał się przez opustoszały plac, między stosami trupów, sam jak martwy, wśród martwych. Cisza panowała i nieruchomość, zacichły już ostatnie jęki i tylko krew rozlewała się strugami, ciepła jeszcze tak, że topiła śnieg, a potem sama krzepła. Przypomniał sobie, że moskiewscy uciekali Galerną, powlókł się więc i on za nimi, by złączyć się z towarzyszami i razem z nimi umrzeć. Po drodze potknął się o coś, a schyliwszy się znalazł pistolet nabity, który podjął i niewiadomo dlaczego zasunął go w zanadrze. Gdy uchodził w Galerną, znów zaczęła się kanonada, jeszcze bardziej mordercza, w tej ciasnocie między domami. Przelatując ponad wązką. długą ulicą, kartacze dosięgały ludzi, i kosiły ich znów. Chroniąc się od nich uciekający, wbie-