Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Boże mój ratuj, wspieraj! — próbował cesarz modlić się, lecz nie szło mu to.
— Salwa armatnia po kolei, prawe skrzydło zaczynaj! — krzyknął wreszcie Mikołaj z uczuciem lękliwego zabójcy, który podnosi nóż, nie dlatego żeby uderzyć, lecz na próbę.
— Zaczynaj, pierwsze działo, pierwsze pierwsze! — pobiegła komenda, po bateryi, od dowódcy do dowódcy.
— Pierwsze! — powtórzył młodszy komendant Bakunin.
— Zostaw! — krzyknął cesarz.
Nóż zawisł w powietrzu; nie był w stanie uderzyć nim. Lecz po chwili znowu.
— Zaczynaj! pierwsze...
I znowu.
— Zostaw! I tak do trzech razy.
Aż wreszcie.
— Zaczynaj! pierwsze!
Dziwne uczucie! jakby w jakiejś potwornej malignie, staczał się z szaleństwa, w szaleństwo, z lęku w lęk. Nagle przypomniał sobie, że pierwsza salwa ma być w powietrze. Kto wie? może się zlękną, rozbiegną, trzeba próbować.
— Pierwsze! pierwsze! — zabrzmiała znów komenda.
— Pierwsze pal! — zakomenderował Bakunin.
Ale ogniomistrz zawahał się nie założył palnika lontowego.
— Co ty sukinsyn! komendy nie słyszysz! — poskoczył do niego Bakunin.
— Wasza wielmożność! to przecie swoi — przemówił cicho podoficer i spojrzał ukradkiem na cesarza.