Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie wiem, może to, że pasujemy się nietylko z nimi, ale i w nas samych. Nie umiem jasno powiedzieć.
— Nie umiecie? Ech! Golicyn, więc i wy, jak drudzy. A cóż to innego, jeśli nie głupota. Widzieliście, jak niedawno nasi pojmali szpiega, adiutanta Bibikowa, wyszturchali go, zbili, zdarli płaszcz, a wtedy Michał Küchelbeker, ujął się za nim, wyrwał z rąk tłumu, przeprowadził sam przez placówki, z największą uprzejmością i jeszcze własny szynel na niego włożył, żeby się biedaczek nie zaziębił. Ćwiczymy się w chrześcijańskiej cnocie, gdy nas biją w prawy policzek, podstawiamy lewy. Samiście urzeczeni i wojskoście urzekli, tak, że strzela przes głowy, oszczędzając wroga. Rewolucya z miłością bliźniego filantropijny bunt. Duszę chcemy zbawić i krwi się boimy, ale krew będzie na próżno przelana i ta spadnie na nasze głowy. Wystrzelają, jak durniów i to się nam należy. Służalcy my! Służalcy wieczni. Podły kraj, podły naród! Nigdy w Rosyi nie będzie rewolucyi.
Umilkł nagle, odwrócił się i chwyciwszy się obu rękami za żelazne pręty ogradzające pomnik Piotra, począł bić głową o kratę.
— No! Przestań Kachowski; sprawa jeszcze nie przegrana, powodzenie możliwe.
— Możliwe? W tem właśnie podłość, że całkiem możliwe, lecz nie wolno zmarnować ani sekundy. Pomóżcie, Golicyn na miłość Boga! Powiedźcie im, co oni wyrabiają, co oni wyrabiają. Chociaż nie! bo i wy... wy także z nimi. Wy wszyscy razem, tylko ja.
Usta jego zadrgały, twarz skrzywiła się jak u małego dziecka, któremu się na płacz zbiera;