Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie było rozkazu, panie jenerale.
— W takim razie, proszę natychmiast posłać po nie i to z największym pośpiechem — rozkazał Tol.
Wiedział co robi i że samowolnym tym rozkazem, ratuje życie cesarza, a może i byt państwa rosyjskiego.
Cesarz tymczasem przejeżdżał powoli, krok za krokiem, od rogu Newskiego do domu Łobanowa, a stamtąd do Isakowskiego parkanu, aż do ostatniego rogu który właśnie zasłaniał front buntowników. Czas wlókł mu się niesłychanie przy tej przejażdżce. Minuty upływały bardzo powoli i dłużyły mu się, jak wieczność. Zatrzymawszy się w tym narożniku, który go zasłaniał, cesarz uczuł, że jakaś siła ciągnie go i dalej poza narożnik.
Pociąg to był nieprzeparty, by przekroczyć ten róg, poza którym gwizdały kule i wlokło go coś tam, wchłaniało, jak zawrotny wir wciąga w bezdeń, płynącą drzazgę. Oczu nie mógł oderwać od tych strasznych szarych desek, przypominających rusztowanie szafotu. Wiedział jednak co go tam wlecze; pokaże im, że nie tchórz. Przychodziły mu na myśl słowa Jakubowicza: »Chcą żeby wasza cesarska mość sam wyjechał, z innymi mówić nie chcą«. Istotnie poco posyła drugich, a sam nie wyjedzie.
Kule za węgłem przelatywały tymczasem ponad głowami wojsk, widocznie buntownicy mierzyli przez wierzch. Róg parkanu zasłaniał od nich cesarza, a jednak zdawało mu się, że kule gwiżdżą mu nad głową.
— Co ty im mówisz? — spytał Mikołaj Benkondorfa, który wyjechał za węgieł i przemawiał