Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nietylko artyleryi nie był pewien, lecz wogóle i całej reszty wojsk. Siemionowcy porozumiewali się z buntownikami za pośrednictwem tłumu, zdradzając ochotę połączenia się z nimi, Izmaiłowcy na trzykrotne pozdrowienie odpowiedzieli cesarzowi głuchem milczeniem, a Finlandcy strzelcy stanąwszy na Isakowskim moście, nie chcieli się ruszyć. »Cóż będzie, jeśli wszyscy przejdą na stronę buntowników — myślał cesarz — wtedy i artylerya nie pomoże, bo działa przeciw mnie obrócą«.
Bonjour, Charles Fedorowicz. Ładnie zaczyna się nowe panowanie, obryzgane krwią — zwrócił się cesarz do nadjeżdżającego barona Tola, z właściwym sobie nieco krzywym uśmiechem, jakby przy bolu zębów.
— Najjaśniejszy panie; jedyny sposób położenia temu końca, to roznieść armatami tę hołotę — odpowiedział Tol.
Cesarz nachmurzył się i nic nie rzekł, bo nie wiedział, co powiedzieć; bał się wypaść z roli i uderzyć w fałszywy ton.
— Nie trzeba krwi — podpowiedział mu Benkendorf.
— Tak, krwi — przypomniał sobie cesarz. — Nie trzeba krwi — powtórzył głośno — czy chcecie, żebym w pierwszym dniu panowania przelał krew moich poddanych.
Umilkł i nadął się, jak dzieciak. Znów uczuł żal nad sobą. Biedny mały, pauvre diable, biedny Niks.
Wziąwszy Benkendorfa pod ramię, Tol odjechał z nim na bok i spytał, ukazując oczyma na cesarza:
— Co mu jest?