Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przechodźcie do nas chłopcy.
— Poczekajcie! Jak się ściemni, to przejdziemy.
— W tył! Równaj się! Zakomenderował dowódca jazdy jenerał Orłow i ustawiać zaczął szyki do nowego ataku. Lecz i drugi atak nie powiódł się. Czworobok zniżył taksamo bagnety, a konie natknąwszy się na ostrza, cofały się w tył, unosząc z sobą jeźdźćów. W dodatku tłum zgromadzony za parkanem obrzucać począł jazdę kamieniami, cegłami, polanami. Omal nie zabito w ten sposób jenerała Wojnowa.
Księcia Eugeniuaza Wirtemberskiego obrzucono twardemi śnieżkami, jak dzieciaka. Atak po ataku, jak fala za falą rozbijał się o czworobok, który trwał niezachwiany, niewzruszony i z każdym nowym naciskiem zdawał się krzepnąć, twardnieć. Oparty o skałę Piotrową i sam jak skała niewzruszony. Wtem dały się słyszeć zdala przy wesołej przygrywce wojskowej muzyki gromkie okrzyki:
— Ura! Konstanty!
To trzy i pół roty marynarskiej gwardyi wybiegło z Galernej ulicy pod przewodem porucznika Michała Küchelbekera i sztabskapitana Mikołaja Bestuzewa. Zrównawszy się z Moskiewskimi, ściskali się i całowali.
— Gołąbki wy! Bracia mili, Bóg zapłać, żeście nie zawiedli, nie zdradzili.
— Zjednoczenie armii i floty.
— Górą nasi! Na morzu i na lądzie!
— Bogu chwała, cała Rosya wyszła w pole.
Morska gwardya sformowała nowy czworobok, na prawo od Moskwiczan, tyłem do admiralskiego kanału, frontem do Isakowskiej. I znowu, z przeciwnej już strony, od placu dworcowego, rozległy się okrzyki: