Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzało. Takie chwile zapomnienia nawiedzały go jakby krótkie omdlenia. Przywiódł go do przytomności głos generał-adyutanta Lewaszewa, który nadjechał tu, zaraz po pierwszej wrzawie i strzałach, na senatorskim płacu.
— Hrabia Miłoradowicz ranny! wasza cesarska mość.
— Rana ciężka, prawdopodobnie żyć nie będzie.
— No cóż! sam sobie winien. Dostał za swoje; wzrusżył ramionami cesarz, a cienkie jego wargi skrzywiły się uśmieszkiem, od którego dreszcz poszedł po obecnych.
— O! to nie to co Aleksander Pawłowicz, pomyślał generał Komarowski, ten nam dopiero nada konstytucyę!
— Cóż nam powiecie, Iwanie Onufrowiczu? — zapytał cesarz nadjeżdżającego Suchozaneta.
Cela va mal sire — zaczął ten. — Bunt rozszerza się, a buntownicy nie chcą słuchać żadnych perswazyj. Wojska, które przysięgły, również są niepewne i mogą przejść w każdej chwili do zbuntowanych, a wtedy wytworzą się niebezpieczne warunki. Raczcie wasza cesarska mość zarządzić sprowadzenie artyleryi — kończył swe doniesienie Suchozanet.
— Więc sam mówisz, że jest krucho?
— Coś robić, niema innego sposobu, trzeba posłać po artyleryę.
Lecz cesarz już nie słuchał. Czuł, że przebiegają mu dreszcze po plecach i dolna szczęka drży, pocieszał się, że to od zimna, lecz wiedział, dobrze, że nietylko od tego. Czuł to samo, co w dzieciństwie, gdy w czasie burzy wsunął głowę pod poduszkę, a dziadźka Lamsdorf wyciągał go za ucho. Sam sobie współczuł. Czego oni wszyscy