Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na kolana, czepiali się poły jego mundura, chwytali za ręce i nogi.
— Ojczulku ty nasz i wrogów twych na strzępy rozerwiem, nie wydamy ciebie!
Jakiś osobnik w lisiem futrze, z twarzą czerwoną i błyszczącą, pchał się do całowania cesarza. Oddech jego cuchnął wódką, a prócz tego szedł od niego jakiś zapach jakby skóry i bardziej jeszcze odrażający niby surowego mięsa. Na tyłach gromadki, rozbijał się jakiś pijaczyna, którego szarpano i bito, lecz który zdążył jeszcze zakrzyknąć: »Ura Konstanty«.
Cesarz odetchnął lżej, wtedy dopiero, gdy zobaczył, że przed bramą zimowego pałacu ustawia się kolumna batalionu lejb-gwardyi przeobrażeńskiego pułku.
Zebrała się wreście świta i przeprowadzono konia.
— Dzieci! Moskiewski pułk dopuszcza się swawoli. Wyście zuchy i nie pójdziecie w ich ślady. Czyście gotowi iść za mną gdzie wam każę, zawołał cesarz przejeżdżając przed frontem, zwykłym swym rozkazującym tonem.
— Radziśmy starać się, wasza cesarska mość, odparli żołnierze, nie zbyt skwapliwie i nie zbyt przyjacielsko, lecz Bogu dzięki, że choć tak...
— Naprzód! dywizyon! pół obrotem lewem skrzydło — zakomenderował cesarz i powiódł ich na admiralski plac. Lecz doszedłszy do Newskiego, zatrzymał się nie wiedział co dalej pociąć i postanowił poczekać na raport wysłanego dla wywiadu jenerała Suchozaneta, komendanta gwardyjskiej artyleryi. Wszystko to zdawało mu się chwilami, jakby wizyą gorączkową, gdy zwłaszcza spuścił oczy i zamyślał się, co mu się często zda-