Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie rosyjskich wyzwisk. Cesarz w mundurze Izmaiłowskiego pułku, bez płaszcza, przepasany wstęgą Andrzeja, tak, jak przybrany był na nabożeństwo, siedział wierzchem na białym koniu, w otoczeniu świty, złożonej z jenerałów i fligiel-adjutantów. Stał tak na czele batalionu lejb gwardyi preobrażeńskiego pułku, który ustawił się kolumną na admiralskim placu, wprost Newskiego. Cisza zimowego dnia pogłębiła się bardziej jeszcze tem, że skutkiem zajęcia przez wojska placów i ulic, ustała w mieście wszelka jazda kołowa. Bliskie głosy dochodziły do słuchu prawie jak w pokoju. Zdala od strony senatu donosiły echa przeciągły, nie milknący gwar podobny do szumu fal, bijących o brzegi, a wśród tego wyróżniały się co pewien czas oddzielne odgłosy, niby gruchot kamieni unoszonych wartkim strumieniem.
— Ura! ra! ra! Zagrzmiały potem salwy karabinowe, a gwar głosów wzmocnił się jeszcze, jakby się przybliżył i znowu gromkie odgłosy.
— Ura! ra! ra!
Jenerał Romarowski spoglądał ukradkiem na cesarza. Pod nisko nasuniętym trójróżnym kapeluszem z czarnymi piórami, twarz Mikołaja pobladła jakąś sino-przejrzystą bladością, a głęboko osadzone ciemne oczy rozszerzyły się.
— Strach ma wielkie oczy, pomyślał niewiadomo dlaczego Komarowski.
— Słyszysz te krzyki i strsały? Zwrócił się do jenerała monarcha, to nic, ja im pokażę, żem nie tchórz.
— Wszyscy podziwiają męstwo waszej cesarskiej mości, a tylko powinnością waszą jest ochraniać drogocenne swe życie dla dobra ojczyzay;