Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o coś. Dopiero gdy rozpłynął się obłoczek wystrzałowego dymu, spostrzegł, że Miłoradowicz padając, natknął się na sztych jego bagnetu, który wsadził mu się w plecy między żebra. Z natężonym wysiłkiem, wydobył wreszcie ostrze z rany.
— Co za ohyda! — wymyślał z boleśnie ściągniętymi rysami, całkiem tak, jak w dniu pojedynku ze Swininem.
W tem! zagrzmiała z czworoboku salwa karabinów, a na placu rozległ się radosny okrzyk — Ura! Konstanty!« Radowano się bo tłum pojął, że teraz dopiero zaczyna się naprawdę, że przestąpili próg przelewając krew. Kachowski wrócił do czworoboku i jak poprzednio przeciskał się ukradkiem przez szeregi. Skoro usłyszał krzyki i strzały, podniósł głowę i spojrzał jakby zdziwiony, lecz opuścił ją znów pogrążając się w zwykłą zadumę.
— Ten się przed niczem nie cofnie — pomyślał Oboleński i jeśli car wyjdzie nie da mu pardonu.


ROZDZIAŁ IV.

— Wystaw sobie Komarowski! — mówił cesarz — są ludzie, którzy na nieszczęście noszą ten sam, co ja mundur, a którzy... Urwał, krzywiąc się jednym kątem ust, jak człowiek, którego mocno bolą zęby — a którzy nazywają mnie samozwańcem — skończył z przymusem. Wyraz samozwaniec w ustach rosyjskiego samodzierżcy, poraził dosłownie Komarowskiego, tak że nie znalazł na razie odpowiedzi.
— Łotry! Mruknął tylko, a czując, że to za mało, dołączył do tego całą jeszcze listę rdzen-