Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tować; a że lubi trochę pozować, to i cóż? my to wszyscy lubimy, a mimo to jesteśmy zuchy.
Kniaź Szczepin, ochłonąwszy z poprzedniego szaleństwa, osłabł, ociężał i przysiadłszy na kamieniu, oglądał uważnie swoje ręce w rękawiczkach, splamionych krwią. Próbował je zdjąć, lecz przylepły od krwi — więc podarł je zrzucił z rąk i tarł dłonie śniegiem, aby zmyć krew.
Wszystko będzie dobrze, powtarzał Odojewski słowa Oboleńskiego, o i to jest dobrze, rzekł do Golicyna, ukazując na Szczepina.
— Tak jest, bez tego nie można, odparł ten, a rzekłszy te słowa obejrzał się mimo woli na Kachowskiego.
W prostym kożuchu, obwiązanym czerwonym pasem, za który zatknięty był sztylet i dwa pistolety, Kachowski wyglądał jak zawsze, z twarzą chudą, o rysach dziwnie ciężkich, prawie że kamiennych i żałosnych oczach chorego dziecka. Poczuł on na sobie wzrok Golicyna i coś jakby drgnęło w tej kamiennej twarzy, jakby się chciało odsłonić, lecz natychmiast odwrócił się posępny. »Nie z wami, ja nie z wami. Nie byłem z wami nigdy i nie będę« przypomniały się Golicynowi wczorajsze słowa Kachowskiego i zrobiło mu się naraz nieskończenie żal samotnika, nad którym uczuł litość do nie zniesienia bolesną.
— A ot i Rylejuszka; zmęczył się biedak, zmordował, ściskał go Golicyn z osobliwą czułością, bo czuł się wobec niego winnym z powodu podejrzenia, że prześpi sprawę, a on tymczasem od wczesnego ranka miotał się po koszarach i werkach, chcąc nazbierać żołnierzy, nic nie wskórał i wrócił z pustemi rękami.