Przejdź do zawartości

Strona:D. M. Mereżkowski - Dekabryści.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic nie myślę. Już jeżeli wojskowy gubernator zaprasza na pierog do tancerki baletowej, to widocznie bezpieczeństwo panuje w mieście.
Francuzka podała Odojewskiemu funt karmelków przewiązany różową wstążeczką.
— Gdzie idziesz stąd? — pytał go Golicyn.
— Do domu.
— Po co?
— Będę leżał na kanapie i smoktał karmelki — odpowiedział Odojewski, nic mędrszego nie wymyślę.
Uścisnął rękę Golicyna i wyszedł. Golicyn zaś został i usiadł znów przy stoliku. Znużony, był senny, powieki mu ciężyły, oczy zamykały się same.
— Byleby nie zaspać!
I zdało mu się, że cały pokój wypełnia biała wata, a poza nią kryje się Marynka. — Wołał ją, lecz słyszeć nie mogła, bo wata wszystko zagłuszała, a tylko siedząca nad nim czarna wrona rozdziawiała dziób, w którym czerwieniło się coś podobnego krwi i krakała mu nad uchem: Nic z tego! nic z tego nie będzie.
Lecz oto zbudził się od nagłej wrzawy. Wszyscy zerwali zię i pobiegli do okien, by patrzyć na ulicę; lecz okna były nizkie, prawie równo z ziemią, więc widać przez nie było tylko nogi biegnących ludzi.
— Co się stało. Zabili kogo?
— Ograbili?
— Pożar?
— Bunt!
Golicyn porwał się także i omal kogoś z nóg nie zwalił, wybiegając na ulicę.
— Bunt! bunt! — posłyszał okrzyki wśród biegnącego tłumu, z którym się złączył i biegł ra-