bez końca z obu stron; szerokie, równe jak stół ulice były jedna od drugiej ładniejsze. Ale Józefa nie patrzyła na to, chociaż innym razem wszystkie te dotąd niewidziane rzeczy wydałyby się jej cudem. Patrzyła na ludzi, co krok spotykanych, jak gdyby oni mogli przyjść jej z pomocą, albo udzielić wiadomości o mężu. Jej zdawało się, że wszyscy wiedzieli o Piotrze, uwolnić go mogli. Tak pragnęła ich zapytać, poprosić... Nie śmiała jednak... Wszyscy oni byli panowie, tacy wielmożni. Czekała, czy oni sami czasem nie spytają jej, poco do tego miasta przyszła i tak żałośnie patrzy na wszystkich... Ale nikt na nią nawet nie spojrzy: wszyscy swojemi sprawami byli zajęci. Oto przeszły obok trzy takie ładne, jak obrazki, panie. Nie zauważyły wieśniaczki, chociaż tak rzewnie na nie spojrzała.
— Boże, ile tu państwa!... jacy ładni! — dziwiła się Józefa, przystając, nie wiedząc, gdzie się podziać.
— Czego tu się rozglądasz? — zapytał oberwany »pan«, widocznie stróż domu.
Józefa drgnęła, ale gdy zobaczyła, że na nią patrzy, ucieszyła się i spytała nieśmiało:
— Czy pan nie wiesz, gdzie jest mój Piotruś?...
— Piotruś?!... Czy to twój mąż?
Strona:Czerwony kogut.djvu/300
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 294 —