Strona:Czerwony kogut.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   273   —

ujrzała pewnego dnia przez okno, jak Piotr wyniósł ze świrna kosę i widły i, obejrzawszy się, jak gdyby się czego obawiał, prędko znikł z opłotków. Milczała, nie pytała męża o nic... Ale w kilka dni potem, niosąc prosiakowi strawę, niespodzianie zobaczyła Piotra z dwoma młodymi sąsiadami, Antonim i Kazimierzem, koło zabudowań — stojących w jednym rzędzie: wszyscy trzej trzymali w rękach długie, o żelaznych końcach drągi i jednocześnie, zawzięcie kłuli nimi powietrze.
— Co wy tu robicie? — zawołała zdziwiona Józefa.
Gdy ją ujrzeli, byliby z chęcią się schowali, ale nie zdążyli. Wszyscy trzej wyprostowali się, chowając drągi za siebie.
— Cicho, Józefko, nic złego — odezwał się Piotr, wycierając pot z czoła — uczymy się, jak Rosyan bić...
Tacy śmieszni byli ze swym orężem i tak wesoło wszyscy trzej patrzyli na nią, że ona tylko uśmiechnęła się, zachwycając się nimi. Jednak wychodząc z chlewu, poczuła, że jakiś zimny ból ścisnął jej serce. Lękliwą nie była: miała czułe serce i gorącą głowę, a na samo życie może weselej patrzyła od swego Piotra, bo nie rozumiała niebezpieczeństw życiowych. Lecz serce, a szczególnie kobiece, często od-