Strona:Czerwony kogut.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




I.
...Ty nie opuszczasz mnie w nieszczęściu, w smutku pocieszasz, zmęczonemu dłoń podajesz... Wdzięczny za względy i dobre serce, będę Tobie choć powiastki pisywał. Czytaj!... Jeżeli Ci się ta spodoba i żyć będę, opowiem coś więcej...

Dom, w którym — po przyjeździe — zamieszkałem, stał w lesie. Ładne letnie mieszkanie. Naokoło niego drzemały na słońcu wonne sosny i jodły, o kilka kroków pod górą płynęła chłodna rzeka.
W poszukiwaniu zdrowia zamierzałem tutaj przebyć całe lato...
Nazajutrz wyszedłem na powietrze, gdzie czekało na mnie stojące pod sosnami krzesło do leżenia i, ciężko dysząc, położyłem się.
Zmęczony byłem... ledwo oddychałem. Ale zrobiło mi się lżej... zupełnie lekko oddychałem... Ach, jak dobrze!