— Łżesz! — zmienionym z oburzenia głosem zawołał, zrywając się z miejsca — łżesz! Teraz dopiero zabiję!...
I jak lew porwał się na Maciukasa. Lecz strażnicy w porę zdołali go odepchnąć. Wtedy porwał z ławy wałek i z całej siły cisnął go ku drzwiom. Wałek okręcił się kilka razy w powietrzu i ugodził »uriadnika« w nos, z którego popłynęła krew.
— Brać tego zbója! — zawołał »uriadnik«, jęcząc z bólu.
— Nie dam się! — wołał Antoni, odpychając strażników — on mi szczęście zburzył...
— Samulis! i ty razem z nimi? — zdziwił się, gdy ujrzał między strażnikami swego sąsiada. — Nie boisz się Boga?...
Zawstydzony Samulis odwrócił się.
Ciężko zbitego Antoniego powalili na ziemię i związali mu ręce z tylu.
Żona, stojąc w kącie z dziećmi, gorzko łkała.
— Nie płacz, Marusia — rzekł Maciukas, kładąc rękę na jej ramieniu — teraz on ci nic nie zrobi... wszystko będzie dobrze...
— Wypędź od siebie tego psa, wypędź! — jęczał Antoni, wijąc się na ziemi.
— Możesz sobie szczekać — śmiał się Maciukas — nie boję się ciebie.
Strona:Czerwony kogut.djvu/196
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 190 —