Strona:Czerwony kogut.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   128   —

Ojciec tak się darł, że aż ochrypł, a przekrzyczeć Katarzyny w żaden sposób nie mógł. Rżnie i rżnie rodzicom słowa prawdy i do większej jeszcze pobudza ich złości. Ojciec, zgrzytając zębami z gniewu, wyleciał na podwórze, trzasnął drzwiami, aż ściany zatrzęsły się, a matka za nim, piszcząc:
— Przyprowadź mężczyzn, idź do wsi! Widzisz, że niema innej rady, trzeba ją sliedowate1owi oddać, trzeba taką panią nauczyć.
— Gadasz, jak głupia! Na co mnie mężczyźni? Ja sam poradzę; byłbym i teraz schwycił z tyłu za włosy, żeby nie te pralniki; Panie Boże uchowaj, jeszcze łeb rozwalić może! No, na drugi raz ja jej pokażę! Jak ja każę, tak ma być! — poszedł, groźnie wymachując zaciśniętemi pięściami.
Nogi i ręce Katarzyny trzęsły się, serce gwałtownie biło, twarz pałała. Gdy rodzice wyszli oparła się o stół, wytarła fartuchem czoło i oczy, i westchnęła głęboko-głęboko. Potem odwróciła się, spojrzała na męża i znów łzy popłynęły.
Jan zasnął, fajka wypadła, ślina z ust ciekła.
— To mój wymarzony mąż, wybrany przez mego ojca; takiej to miłości pragnęło moje serce! — lżej już teraz maglując, myślała Katarzyna — tak to spełniają się słowa ojczulka: »młody jeszcze, pokocha i będzie ciebie słuchał«...