Strona:Cyd.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W krwi Maurów utonęła sprawiedliwość winna.
Któż żąda, bym za jego szła dzisiaj rydwanem?
Bym go, jak Maurów króle uznawała Panem?

DON FERNAND
Pomiarkuj uniesienie. Cóż zarzut mnie czynisz?

Żem z wyrokiem niespieszny, to już sąd mój winisz?
Jeślim w sądzie powolny, wzgląd to jest na ciebie.

SZIMENA
Na mnie wzgląd?! O przewrotność! O Boże na niebie!

Także twa ręka króla ma być dla mnie sroga,
że chcesz mnie za kochanka oddać mego wroga?
Czyli to z nędzy mojej czynicie igraszki:
że łzy, krzywda i skargi brane są za fraszki?
Skoro dziś w oczach króla me łzy tracą prawo,
niechaj prawo mieczowe, będzie mi odprawą.
Nie małżonka; rycerza chcę dla mej obrony;
niechaj wyzwie, w wyzwaniu niech zwalczy Rodryga, —
a zwycięzca, — powita mnie imieniem żony.
Każ głosić to orędzie.

DON FERNAND
Orędzie ogłoszę.

Ale nim to uczynię o łaskę cię proszę.
Walka dwu nadużyciem zbyt często się staje;
winny uszedł, niewinny żywot swój oddaje.
Chętnie zwalniam Rodryga od przymusu złego.
Stał się podporą tronu, stróżem Państwa mego.
Więc, jakiejkolwiek dojrzy kto w nim winy,
zawdy ja go policzę w najlepsze me syny.