Strona:Cyd.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
DON DIEGO
Niewątpliwie, to miłość; boleść ją zdradziła.

Snać w serce kochające, wieść ta ugodziła.

SZIMENA
Jako? Rodrygo zginął — czyli mnie to kłamią?

Czemuż mię w okrucieństwie słów, jak badyl łamią?
Jeźli wołałam zemsty, to dziś klnę się za nią!

DON FERNAND

Na los narzekasz córko? To było udanie.
Rodrygo żyw. Lecz widzę, że krzywdy niepomna,
zdradzasz, co kryje serce.

SZIMENA
Byłam nieprzytomna;

więc słów moich niesądźcie, jak były mówione.
Niegdy mię Rodrygowi dawano za żonę;
lecz śmierć ojca, zgon ojca, straszne to morderstwo
całunem krwi przesłania oczu moich żądze.
Zbyt rychle mnie pomawia król o przeniewierstwo.
Przypominam, pamiętam, com jest winna sobie:
skargę moją ponawiam, przyszłam tu w żałobie.

DON FERNAND
Teraz krzykiem chcesz w pomstę pobudzić sumienie,

ujawniła wpierw prawdę bladość i milczenie.

SZIMENA
Mnie się należy milczeć; jemu wszystko wolno!

Nademną Pan, nad wrogów Pan zgrają niewolną.