Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posunąłem się wzdłuż konara i stanąłem na dachu. Karabin Hiszpana leżał tam coprawda, ale dla mnie był nieprzydatny, ponieważ nie było rożka z prochem. Gdyby ten karabin znaleziono, byłby zdradził nieprzyjacielowi, iż coś się tu stać musiało to też po krótkim namyśle cisnąłem go za Hiszpanem.
Zacząłem się rozglądać w jaki sposób dostaćby się z dachu na ziemię.
Przyszło mi na myśl, iż stanowczo najłatwiej dostanę się tą drogą nadół, którą Hiszpan wlazł na górę. Jaka to była droga, zaraz opowiem. Z dachu odezwał się jakiś głos, który wołał:
— Manuelo! Manuelo!
Ukryłem się w cieniu i spostrzegłem, że z dachu wysunęła się jakaś brodata głowa.
Nie otrzymawszy odpowiedzi na swoje wołanie, wyszedł na dach, a za nim ukazało się jeszcze trzech drabów, uzbrojonych od stóp do głów.
Zaraz się panowie przekonacie, jak ważną rzeczą jest być ostrożnym aż do przesady; byliby mnie niewątpliwie spostrzegli, gdybym był karabina nie zrzucił nadół. Tak jednak nie widzieli nic i sądzili zapewne, że ich towarzysz udał się w dalszą drogę po dachach. Poszli więc za nim, a ja, skoro mi zniknęli z oczu, dopadłem do otworu w dachu i zbiegłem szybko po schodach nadół.
Dom był najwidoczniej niezamieszkały, gdyż przeszedłem bez przeszkody przez sień i przez otwarte drzwi wydostałem się na ulicę.
Była to wąska, pusta uliczka. Wyszedłem z niej na jakąś szerszą, na której paliły się ognie, a obok nich leżeli śpiący żołnierze i chłopi. Zapach był straszny w tem mieście. Dziwiłem się też, jak ludzie w takiej atmosferze mogą wytrzymać. Podczas tych wielu miesięcy, w których trwało oblężenie, nie zamiatano ulic i nie grzebano zabitych i zmarłych.