Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ta ciemna postać czołga na brzuchu z wyciągniętą głową, a przy jego boku dostrzegłem wystającą lufę muszkietu. Jego zachowanie się świadczyło o ostrożności i podejrzeniu. Raz czy dwa razy się zatrzymał, a potem przyczołgał się aż do muru w odległości kilku kroków ode mnie. Tu zatrzymał się i wypalił.
Ten nagły huk strzału o mało nie przyprawił mnie o upadek z drzewa, taki był dla mnie niespodziany. W pierwszej chwili sądziłem, iż jestem ugodzony kulą. Gdy jednakowoż zdołu doszedł mych uszu bolesny jęk, a Hiszpan pochylił się i zaśmiał głośno, domyśliłem się odrazu co się stało. Mój biedny, wierny sierżant czekał na dole, aby się przyjrzeć, jak będę przełaził przez mur. Hiszpan spostrzegł go pod drzewem i strzelił do niego.
Zarzucicie mi tutaj, panowie, iż w nocy strzelać nie można, ale musicie wiedzieć, że ci ludzie nabijają swoje karabiny rozmaitemi kawałkami żelaza, kamykami i żwirem, tak, iż każdego trafiają tak pewnie, jak ja, który ściągnę kulą cietrzewia na toku.
Hiszpan spojrzał więc wdół, a sierżant jękiem dawał znać, że jeszcze żyje. Być może, iż chciał temu przeklętemu Francuzowi zadać cios śmiertelny, może pragnął tylko przeszukać jego kieszenie — dość, że odłożył broń na bok, pochylił się naprzód i skoczył na drzewo. W tej chwili wpakowałem mu sztylet w serce. Spadł na ziemię, łamiąc z trzaskiem kilka gałęzi. Słyszałem jeszcze na dole jakieś szamotanie się i kilka przekleństw, wyrzeczonych po francusku. Raniony sierżant niedługo czekał na odwet.
Zachowałem się spokojnie przez kilka minut, gdyż było dla mnie zupełnie jasną rzeczą, iż po strzale ktoś się przecie pojawi. Ale panowała zupełna cisza, którą przerywały tylko uderzenia zegarów wieżowych, zwiastujących północ.