Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z nich był wysoki, ale nie nadmiernie, powiedziałbym prawie, iż tego wzrostu, co ja. Miał na sobie ciemny uniform i jakiś kapelusz z białem piórkiem.
Ale ta twarz! Na widok tych suchych policzków, jastrzębiego nosa, przenikliwych niebieskich oczu, i silnie zaciśniętych ust musiał każdy powiedzieć sobie, iż ma przed sobą niezwykłego człowieka, jaki zdarza się jeden na miljon.
Brwi miał silnie zmarszczone, a mego biednego Bartha przeszywało takie straszne spojrzenie, iż karty wypadały mu z rąk jedna po drugiej.
Twarz jednego z dwóch pozostałych mężczyzn była silnie opalona i wykazywała tak ostre rysy, jakgdyby były wycięte ze starego dębu. Miał na sobie jaskrawy czerwony frak, podczas gdy drugi, przystojny, tęgi człowiek z pełnemi bokobrodami, ubrany był w niebieski uniform ze złotem wyszyciem. Trochę opodal stało trzech ordynansów z tyluż końmi, a dalej jeszcze silna eskorta dragonów.
— Eh, Cranford — zapytał chudy — co się tu u djabła dzieje?
— Czy słyszałeś, sir — odezwał się dostojnik w czerwonym fraku — lord Wellington chce się dowiedzieć, co to ma znaczyć!
Teraz Barth wystrzelił z zupełnym raportem o poprzednich wydarzeniach, ale te żelazne rysy nie straciły nic ze swej surowości, gdy Wellington wreszcie się odezwał:
— Ależ to ładne historje, generale Cranford! — a zwracając się do mego towarzysza, mówił dalej: — Dyscyplina w wojsku musi być utrzymana, sir, masz się pan zameldować w głównej kwaterze, jako aresztowany.
Serce mnie zabolało, gdy spostrzegłem Bartha,