Strona:Conan-Doyle - Przygody brygadjera Gerarda.pdf/120

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    rając się jedną ręką w bok, a drugą opierając na rękojeści pałasza.
    Lasalle zwrócił się do mnie:
    — Sprawa tak się przedstawia — rzekł swym zwykłym, szorstkim tonem. — Gdy dziś rano byłem u cesarza, oddano mu jakiś list. Zaledwie go otworzył, skoczył tak przerażony, iż papier wypadł mu z rąk na podłogę. Pochyliłem się i podałem mu go. Cesarz patrzył jednak przed siebie tak martwo, jakby zobaczył jakiegoś upiora.
    — „Bracia z Ajaccio!“ — mruczał — „Bracia z Ajaccio!“
    Co to miało oznaczać, tego naturalnie nie wiedziałem, gdyż co może człowiek rozumieć po włosku, skoro we Włoszech był tylko na dwóch wyprawach. Wydawało mi się, iż cesarz stracił zmysły i pan byłbyś zapewne tego samego zdania, panie Talleyrand, gdybyś pan był widział błysk jego oczu. Przeczytał list i siedział potem prawie pół godziny bez ruchu.
    — A pan? — badał Talleyrand.
    — Tak, ja... stałem przy tem i nie wiedziałem także, co mi począć wypada. Nagle zdało mi się, iż odzyskuje panowanie nad sobą.
    — Lasalle, — odezwał się do mnie — masz pan zapewne kilku dzielnych oficerów w swoim pułku?
    — Wszyscy są takimi, sire — odparłem.
    — No, a gdyby chodziło o wybranie jednego, któremu w zupełności zaufać można, a który nie zastanawia się zbyt długo — rozumiesz pan przecie, Lasalle! — kogobyś pan polecił?
    Spostrzegłem, iż potrzeba mu było kogoś, któryby nie zanadto był ciekawy co do istoty jego zamiarów.
    — Mam jednego, który składa się tylko z ostróg