Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

danej przez jenerała obietnicy i oczekiwanie to nie było bezpodstawnem. Jenerał poczynił starania i o pomyślnym ich wyniku zawiadomił Krystynę, ale od Krasnodębskiego list nie nadchodził. O jego powrót codzień się modlono, codzień wieści wyglądano, lecz tej jak nie było, tak nie było.
Jednego dnia wreszcie, jakoś w połowie grudnia, zjawił się list upragniony, w którym z najwyższą radością biedny wygnaniec o swem uwolnieniu donosił.
— Dziś zaraz wyjeżdżam, pisał, bo czyż mógłbym bawić tu dłużej choćby jedną godzinę bez przymusu czy koniecznej potrzeby? Serce moje już przy was, już mię wyprzedziło, ale i ja cały wnet za niem podążę. Najdroższe, ukochane, zaledwie śmiem wierzyć swemu szczęściu, że ja was wkrótce zobaczę. Śpieszę wyjść z tej niepewności, by sobie móc powiedzieć: otom nareszcie znowu na rodzinnej ziemi, otom nareszcie od swych najbliższych niedaleko...
Czekał więc, pragnął, śpieszył, a czemu dni płyną a jego niema? Nadchodzą święta Bożego Narodzenia, ta uroczystość najbardziej rodzinna, gdyby i na nią nie przybył — to już byłoby złym znakiem. Zawitał wreszcie dzień wigilijny, poczyniono nań większe niż w roku ubiegłym przygotowania, smutne jednak były twarze, a serca stroskane i dzieci daremnie już tyle razy pytały:
— Kiedyż tatuś do nas przyjedzie?
Po dniu chmurnym mrok wcześnie zapadł, tu i owdzie błyskały światła, u nich tylko ciemno było i cicho. Pani Krasnodębska siedziała przy oknie, zapatrzona w niebo, w myślach tęsknych czy w modlitwie zatopiona. Krystyna, wróciwszy z kuchni, gdzie w czemś Ka-