Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

statnio było w mieszkanku na Chmielnej, tembardziej, że stara Katarzyna skrzętną i oszczędną była gospodynią. Pani Krasnodębska oceniała przymioty swej przybranej córki, z dniem każdym coraz więcej do niej się przywiązywała, dzieci kochały tę „ciocię“ z nieba im daną. Katarzyna koło „kochanej panienki“, rzec można, na palcach chodziła, a praca, wypełniająca dnie całe, niemało dawała wewnętrznego zadowolenia. Mogłaby wiec Krystyna czuć się szczęśliwą, gdyby nie ciągle w pamięci stojący obraz niedoli człowieka, którego teraz gorąco, owszem z dniem każdym coraz goręcej kochała. Stało się to, co nieraz dziwną w życiu ludzkiem wydaje się zagadką: ten sam piorun co druzgotał szczęście Krasnodębskiego, zbudził dlań serce Krystyny, które potem wśród nowych wrażeń i okoliczności coraz potężniejszem wybuchało uczuciem i do największego usposobiło ją poświęcenia.
Tęskniła więc, cierpiała, cicho wprawdzie i bez skargi, by serca matki nie rozraniać, ale wskutek tego jeszcze dotkliwiej. W pracy szukała zapomnienia, w modlitwie pociechy i pomocy. Od Stefana rzadko przychodziły listy, a takie były serdeczne, pełne tęsknoty, pełne miłości i uwielbienia dla niej, że je zawsze gorącemi łzami oblewała. Dziś właśnie po takim liście pobiegła do kościoła, by u stóp ołtarza wylać swą boleść i łzami ulżyć sercu stęsknionemu. Jak zwykle, tak i dziś wyszła stamtąd spokojniejsza, silniejsza i bardziej z losem pogodzona. Koło niej przesuwali się ludzie w tę i w tę stronę, niejeden potrącił w pośpiechu, ale ona zda się nic nie widziała, w obraz w duszy odtworzony zapatrzona.
Nagle hałas jakiś, okrzyk przerażenia i przestrogi zbudził ją z zadumy. Ludzie uciekali w popłochu...