Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szej jazdy, pomimo zmagania się z sobą, by stłumić ból i rozpacz, które nim miotały, wrócił do domu taki zmieniony, że matka, ujrzawszy go, aż krzyknęła.
— Co tobie? zaczęła wypytywać, czyś chory, czy cię jakie nieszczęście spotkało? Nie ukrywaj przed matką, powiedz, odkryj mi ranę twego serca bo nieświadomość od wszystkiego gorsza.
— Uspokój się, mamo, nic mi nie jest, zziębłem, zmęczyłem się trochę... próbował zmylić jej czujność. Ale daremnie, serce matki przeczuć, odgadnąć potrafi, oszukać się nie da.
— Chodź, siądź przy mnie, pomówmy otwarcie, wszak dwoje nas tylko najbliższych sobie na świecie.
Pociągnęła go na kanapkę i koło siebie usadziwszy, głowę jego do swojej piersi przytuliła i tak serdecznie, tkliwie przemawiać zaczęła, że nie wytrzymał, ale cały swój ból, całą gorycz zawodu, całą uczuć potęgę przed nią wypowiedział i jak dziecko użalił na swą niedolę. To mu przyniosło ulgę, pewne uspokojenie, a matka nad własnem sercem panując, pociechę i szczęście w przyszłości wróżyła. Lubił słuchać jej dowodzeń, wierzyć w jej przepowiednie, poddawać się jej pieszczotom, odszedł też od niej jeżeli nie pocieszony, to znacznie spokojniejszy, zrezygnowany, gotów do nowej walki i cierpienia.
Nie przeczuwał jak to cierpienie było blisko.
Po wieczerzy wigilijnej, którą tylko szczebiot rozradowanej choinką dziatwy rozweselał, Krasnodębski dorocznym zwyczajem wszedł do izby czeladnej, by ze służbą podzielić się opłatkiem. Stół biało nakryty piętrzył się stosami chleba i placka, a duże misy, rzędem obok komina stojące, nęciły wygłodzonych całodziennym postem biesiadników. Tych była liczba pokaźna, a mię-