Strona:Ciernistym szlakiem.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skłonił się szybko i wybiegł z pokoju. Krystyna oprzytomniawszy, rzuciła się ku drzwiom, chciała zatrzymać go, zawołać, ale doleciał ją głuchy turkot odjeżdżającej bryczki... było za późno! Upadła na krzesło, rękami oczy zasłaniając. Ból ścisnął jej gardło, z oczu łzy rzęsiste popłynęły. Przykro jej było, że temu człowiekowi zacnemu przyczyną cierpienia się stała, ale czyż nie miała prawa pójść za własnem przekonaniem, ucieszyć się swobodą, wolnością panieńską, pobujać jak ptaszę niczem nieskrępowane? Ona w życie dopiero wchodziła, nie dziw więc, że nie pilno jej było brać na się ciężkie brzemię obowiązków, do których nie czuła powołania.
Drzwi z trzaskiem się otwarły i stanął w nich pan Bilecki.
— Krystyno, co się stało? Czemu Krasnodębski odjechał tak prędko, z nikim się nie pożegnawszy? Czy może być, abyś mu odmówiła?
Krystyna podniosła się z krzesła, łzy już oschły, była smutna, ale spokojna.
— Stryju, rzekła poważnie, przyjąć propozycji pana Krasnodębskiego nie mogłam, bo do zamężcia nie mam przekonania.
— Niemądra dziewczyno, odrzuciłaś bez namysłu najlepszą w okolicy partję! Cóż z tego, że ma dzieci, ale ma majątek. Byłabyś panią niezależną, nie znającą co to niedostatek, co o chleb troska, a przytem to taki człowiek poczciwy.
— Nic mu nie ujmuję, nic zarzucić nie mogę, ale zamężcia nie chcę, nie!
— Rozum straciłaś doprawdy, toż to jedyna droga do szczęścia, a jeszcze dla takiej, jak ty, sieroty.
— Sierotą jestem, to prawda, ale czuję się zdolną