Czem jest drogowskaz on, wiodący na wyraje...
I nie zdjąłby mnie dziw, gdy wówczas bez pamięci
Wybiegam z gąszczu iw popatrzeć, jak mnie nęci
Perłowa chmurka-łódź, bijąca w złote wiosła,
I by mnie słówkiem „Pójdź!“ ze sobą w wyż uniosła...
Lecz już odbiegło mnie, w zachłannej tonąc mgle,
To zaludnione, a cudów pełne wczora,
I wszechświat zerwał przedziwne ze mną spójnie...
Dziś — skoro ujrzę w odosobnieniu swem,
Jak drzewo życia odkwita zawsze bujnie,
To żal mi ostrym kłem nurtuje w sercu czczem,
Że dziś niszczeję jak odpryśnięta kora,
I nie zróść mi się — wiem — z ojczystym nigdy pniem. —
Bogowie, których stopy przelatują ziemię, a czoła wspierają niebiosa!
Czarodzieje, nachyleni nad tyglem świata!
Oblicza wielkie i olśniewające nad tłumną konwulsją budzących się dusz!
Święty Wiecu nieustającej a groźnej pomocy!
Starcy piorunowi!
Miryadogwiezdna korono Człowieczeństwa!
Ojcowie, którzy królujecie w Niebiosach!
WPUŚĆCIE DO DOMU WYGNAŃCA!
Z głębi najniższych piekieł w te mgły czyscowe pełne majaków —
przez bagna rajów i smoczych paszcz otchłanie —
przez wrzawę potępieńczych śmiechów i łkań —
przez nudę, wyuzdanie i torturę —
przez pustynię, grzech, obłęd —
przez śmierć —
w te mgły czyscowe pełne majaków, pod blade światło skłębione w tumanach, doszedł wasz twór —
Z MGIEŁ WYPROWADŹCIE WYGNAŃCA.