Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sem cichym i ochrypłym słowo: placek! Nie mogłem się wstrzymać od śmiechu, słysząc nazwę, która była zaszczytem dla mego nieco jaśniejszego chleba, i odkroiwszy dużą kromkę, podałem mu ją. Malec zbliżył się powoli, nie spuszczając wzroku z przedmiotu swej pożądliwości: następnie, porwawszy kromkę w rękę, odskoczył żywo, jakgdyby się obawiał, że moja ofiara nie jest szczera, albo, że już jej żałuję.
Ale w tejże chwili został obalony przez innego małego dzikusa, który się nie wiedzieć skąd zjawił, a był tak ogromnie podobny do pierwszego, że możnaby ich wziąć za bliźnięta. Razem potoczyli się po ziemi, wyrywając sobie drogocenną zdobycz, gdyż żaden nie chciał widocznie zrzec się połowy dla brata. Pierwszy, zdyszany, wplótł się całą garścią drugiemu we włosy; ten zaś chwycił go zębami za ucho, i wypluł skrwawiony odgryzek ze wspaniałem miejscowem przekleństwem. Prawowity właściciel placka usiłował zatopić małe pazurki w oczach przywłaszczyciela; z kolei ten znowu użył wszystkich sił, by zdusić przeciwnika jedną ręką, podczas gdy drugą starał się wsunąć w kieszeń łup wojenny. Lecz zwyciężony, któremu rozpacz sił dodała, wyprostował się, i uderzywszy zwycięzcę głową w brzuch,