Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

doszedł aż do mnie przez ciężką i brudną atmosferę paryską. Nie umiałbym zresztą powiedzieć, czemu naraz uczułem nienawiść nagłą i nieubłaganą na widok tego biednego człowieka.
— „Hej! hej!“ zawołałem go, by przyszedł na górę. Tymczasem myślałem nie bez pewnej uciechy o tem, że pokój mój jest na szóstem piętrze a schody są bardzo wązkie, a więc ten człowiek będzie musiał niemało trudów ponieść przy wchodzeniu i zawadzić w kilku miejscach na skrętach schodów kruchym kramikiem.
Wreszcie wszedł; obejrzałem ciekawie wszystkie jego szkła i powiedziałem mu: „Jakto! nie macie szkieł kolorowych? szkieł czerwonych, różowych, niebieskich, szyb magicznych, szyb rajskich? Jakiż ty jesteś bezwstydny! śmiesz się wałęsać po dzielnicach ubogich i nie masz nawet szyb, przez które się widzi życie w piękności!“ I pchnąłem go żywo ku schodom, na których się potykał, mrucząc.
Poszedłem na balkon, wziąłem mały wazonik i gdy ten człowiek ukazał się w drzwiach, spuściłem prostopadle ten pocisk na tylny brzeg jego noszów; a on przewracając się pod ciosem, zmiażdżył grzbietem cały swój mizerny, przenośny majątek, który wydał dźwięk donośny,