Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzy lub wojskowi, które strzegą z uwagą czarowników gotującego się na rozpalonym piecu dzieła bez nazwy, z którego środka sterczy długa warzecha, osadzona jakby jeden z tych powietrznych masztów, które oznajmiają, że mularka już skończona.
Nie jest-że słuszna, aby ci gorliwi komedyanci, nim się udadzą w drogę, posilili żołądek zupą mocną i dobrą? Czyżbyście nie przebaczyli trochę zmysłowości tym biedakom, które co dnia muszą się narażać na obojętność publiki i niesprawiedliwość dyrektora, co sobie zabiera większą część i je sam więcej zupy, niż czterech komedyantów?
Ileż razy przypatrywałem się uśmiechnięty i rozczulony tym wszystkim filozofom na czterech łapach, niewolnikom uprzejmym, poddanym lub poświęcającym się, którym by słownik republikański bardzo słusznie mógł nadać przydomek sumiennych, gdyby republika, zbyt zajęta szczęściem ludzi, miała czas troszczyć się o cześć psów!
Ileż to razy myślałem, że gdzieś się musi znajdować (kto to wie zresztą?) dla wynagrodzenia za tyle odwagi, tyle cierpliwości i pracy, raj osobny dla dobrych psów, dla biednych psów, psów zabłoconych i zmartwionych. Swe-