Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyglądają strasznie ze swemi dużemi i wklęsłemi oczyma i rozognionymi policzkami, nie podobna ich nie kochać. Doznaje się przestrachu, ma się ochotę płakać, a jednak jest się zadowolonym... A potem, co dziwniejsza, nabiera się chęci ubierania się taksamo, mówienia i robienia tych samych rzeczy i rozmawiania tym samym głosem.
Jedno z czworga dzieci, które od kilku minut nie słuchało już opowiadania swego towarzysza i wpatrywało się z dziwną uporczywością w jakiś nieokreślny punkt nieba, odezwało się naraz: „Patrzcie, patrzcie tam!... Widzicie Go? Siedzi na tym małym oderwanym obłoku, na tym małym, ognistym obłoku, co mknie tak łagodnie. On także, naprawdę! On patrzy na nas“.
— Ależ kto taki? — zapytali inni.
— Bóg! — odpowiedział tonem pełnym przekonania. — O! już jest bardzo daleko; w tej chwili już Go nie zdołacie zobaczyć. Podróżuje bezwątpienia, aby zwiedzić wszystkie kraje. Patrzajcie, oto będzie przechodził po za tym rzędem drzew, już prawie na widnokręgu..., a teraz zachodzi po za dzwonicę... A! już Go nie widać! — I dziecko stało jeszcze długo zwrócone w tę stronę, utkwiwszy w linię, co