Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawiała, że zapominało się niemal natychmiast o wszystkich nudnych okropnościach życia; wdechało się tutaj błogość jakąś ponurą, jakiej doznawać musieli zjadacze lotosu, gdy wylądowawszy na zaczarowanej wyspie, oświeconej blaskami wieczystego popołudnia, uczuli rodzącą się w nich przy rozmarzających pluskach melodyjnych kaskad chęć nieoglądania nigdy swych progów, swych żon, swych dzieci i niepowracania nigdy na wielkie fale morza.
Były tam dziwne twarze mężczyzn i kobiet, napiętnowane fatalną pięknością, znane mi zda się z epoki krajów, których sobie dokładnie przypomnieć nie mogę, i napełniające mnie raczej sympatyą braterską, niż ową trwogą, co się rodzi zazwyczaj na widok nieznanego. Jeślibym chciał jakimkolwiek sposobem określić szczególny wyraz ich spojrzeń, rzekłbym, że nigdy nie widziałem ócz silniej błyszczących okropnością nudy i nieśmiertelnem pragnieniem świadomości życia.
Siadając, byliśmy już z moim gospodarzem starymi i dobrymi przyjaciółmi. Jedliśmy, pili nad miarę rozmaite gatunki niezwykłych win, i co niemniej niezwykłe, że zdawało mi się po kilku godzinach, iż nie byłem więcej od niego pijany. Tymczasem gra, ta boska rozrywka prze-