Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po skałach i gałęziach świerków, a niekiedy przejrzystemi mgławicami spływały między drzewa aż ku ziemi, zasłaniając na chwilę widok.
— Słońce to wszystko rozproszy, gdy się podniesie wyżej — zrobił uwagę Janek.
Tadzio nic nie mówił. Skręcili w dolinę koło Miedzianego, podług Eljasza tędy właśnie droga.
Słońce jednak widocznie miało też kłopot z mgłą suhą, bo napływała zewsząd coraz większymi kłębami, wiła się, snuła, staczała, pękała i znów zrastała w jedną nieprzejrzaną masę, coraz grubszą, ciemniejszą.
— Janku, boję się deszczu — odezwał się Tadzio nieśmiało, przedzierając się przez kosówkę.
— Deszczu się boisz? No, to mi nowina: nie wiedziałem, żeś z cukru.
— Ale nie znamy drogi.
— To sobie przeczytamy.
— Kiedy nic poznać nie można. Widzisz jakie szczyty? Nic nie widać; w jakiż sposób będziemy się orjentowali?
Janek uważnie spojrzał dookoła. Istotnie, zalewało ich morze mgły zewsząd. I nic nie było widać, nawet droga kończyła się o kilka kroków.
— Musimy tu przeczekać — odezwał się głośno. — Jesteśmy w chmurze, ale chmura minie i znów słońce zaświeci. Usiądźmy tymczasem, masz co jeść?
— Mam butelkę wina, trochę szynki i chleba. Myślałem, że w Roztoce zjemy porcję jajecznicy.
— Trzeba było nie myśleć, tylko zabrać więcej zapasów.