Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdźmy — szepnął Janek do brata.
Tadzio wstał natychmiast i skierowali się znowu ku drodze, gdy nagle otoczyła ich nowa gromadka.
— Janek! Tadzio! A wy tu co robicie o tej porze?
— Felek! Brońcia! Adaś! Ańdzia!
— Skądżeścię się tu wzięli?
— Do Morskiego.
— Po Zosię?
— Naturalnie.
— Sami?
— Znamy drogę — zapewniał Janek.
— Chodźcie z nami. Weselej będzie!
Chłopcy nie mieli nic przeciwko temu, pożartowano wprawdzie trochę z ich zapasów i pospiesznego marszu, ale któżby o takie rzeczy obrażał się na przyjaciół? Odtąd istotnie było tak wesoło, że nawet Tadek tylko od czasu do czasu marzącem okiem rozglądał się po krajobrazie.
Na Waksmundzkiej odpoczywali niedługo, gdyż woleli popatrzeć z Suchej na Pieniny, które przy dniu pogodnym rysowały się wyraźnie. W ogóle widok z Suchej był przepyszny, i Bronia tylko narzekała, że ją zwiedziono: wiedzieli przecież, że się obawia przepaści i każą jej przejść ścieżkę, parę stóp szeroką.
— Ależ tu przejechać można — perswaduje Felek.
— A gdybyś nawet spadła, pierwszy krzakby cię zatrzymał.
Ale Brońcia jest blizką płaczu, zamyka oczy,