Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodźmy — rzekł — tak nie można, nie poto idziemy.
Minęli Bystre, uśpione i ciche, w Jaszczurówce wypili gorące śniadanie, orzeźwili się przyjemną kąpielą i podążyli dalej. Od Cyrli droga już przez las prowadzi, wydeptana co roku stopami podróżnych, lecz nie lękali się zbłądzić: tyle razy szli tędy! Tu nie widać nieba, gór ani słońca, tylko stare drzewa, olbrzymie głazy, spękane, porosłe mchem zielonym i szarym, — szemrzące strumienie i kwiatów kępy całe: niezapominajki, goryczki, storczyki, pełno barw, woni, aż żal mijać.
A poziomki!
Nie mogli oprzeć się pokusie, aby nie zbierać chociaż najpiękniejszych. Co za wielkość, smak, zapach!
Droga coraz inna i coraz piękniejsza. Od Toporowych Stawów do Psiej Trawki szli więcej niż godzinę. Była już 10-ta, kiedy się zatrzymali na tym pierwszym wypoczynku.
— Wiesz, Janku, że my dzisiaj może nie dojdziemy? — zauważył Tadzio nieśmiało.
Janek ruszył ramionami.
— Pleciesz, jak niedołęga. Straciliśmy trochę czasu, wielka szkoda! Nie będziemy za to robić dłuższych wypoczynków. Ślimak zaszedłby tędy w ciągu dnia na miejsce. Patrz, co ludzi za nami spieszy.
Istotnie, dwa dość liczne towarzystwa zbliżały się do schroniska. Na łączce w jednej chwili zrobiło się gwarno, otwierano butelki, śmiech, żarty, nawoływania rozległysię dokoła.