Strona:Cecylia Niewiadomska - Bez przewodnika.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak zachęcał młody góral, stojąc przed oknem wagonu, a Janek też bez namysłu zaczął mu podawać tłumoczki.
— Podług taksy pojedziesz? — spytał tylko wyraźnie.
— Podług taksy, toć mówię, a grzecznie, a wesoło, pierwsi staniemy w Zakopanem.
— A to co, nie wiesz, że wam tu nie wolno? — dał się słyszeć surowy głos jakiegoś urzędnika, zwrócony do górala, który najspokojniej odbierał przez okno pakunki naszych znajomych.
— Goście mię zawołali, zgodzony jestem, umówiony — tłumaczył się sprytny chłopak, podając Jankowi książeczkę, w którą zaopatrzony jest każdy z miejscowych właścicieli wózków.
— Tak jest — potwierdził Janek — umówiłem tego człowieka. To już wszystko. Idźcież sobie, a my przyjdziemy zaraz, tylko zjemy obiad.
— Chodź — zwrócił się do brata — widzisz, co to znaczy energja: góral zabrał rzeczy wprost z wagonu i nie potrzebujemy płacić za przenoszenie osobno.
— Żeby tylko miał dobrego konia — zwrócił uwagę Tadzio.
— Boisz się, że przez litość będziesz szedł piechotą? Nie bój się, dobrze z oczu patrzy chłopakowi, jestem pewny, że ma konika, aż miło.
— Wiesz — zauważył Tadzio z nagłym błyskiem w oczach — one się pewnie na Kościeliskiej umieściły. Ciocia i Zosia lubią tę cichą ulicę, trochę już za wsią, z widokiem na góry i łąki, no, i tamtędy droga do Kościeliskiej doliny, gdzie by-