Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nym powietrzem górskim, jak na króla stworzenia, na współczesnego Haruna al Raszyda przystało.
Niedawno stałem o świcie w korytarzu natłoczonego wagonu Warszawa — Zakopane. Jakiś skromny padyszach, jak się okazało pszczelarz-amator, tłumaczył sąsiadowi na czym praca w pasiece polega. Ramy pszczółkom — mówił — trzeba smarować pachnącym miodem, żeby im dobrze było w ulu, żeby się nie irytowały i nie kąsały... Nad morze tego roku nie pojadę — dodał jeszcze, — bo morze jest strasznie „zażydzone“.
Z tonu, jakim te słowa były wypowiedziane, można było wywnioskować, że przynajmniej niektórym współobywatelom ramek miodem w ulu smarować nie myśli. Harun al Raszyd współczesny jest w ogóle przepojony żółcią i octem, mówi czasem z pewnym rozczuleniem o pszczółkach, o ptaszkach, ale okaz, nad którym natura tyle eonów pracowała, okaz z gatunku „homo sapiens“ utopiłby w łyżce wody. Żółci nie znoszą białych, biali czarnych, Niemcy Francuzów, Chorwaci Serbów. Nie żyjemy — rzecz szczególna — jak w bajce czarodziejskiej.
Może naprawdę niektórzy bardzo poważni myśliciele mają rację: człowiek się nie udał i natura musi wyprodukować jakiegoś nad-termita albo nad-pszczółkę...