Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła, jak wielka gwiazda pięcioramienna. W Turcji nie strzelano tego roku do demona pożerającego słońce, ale w Grecji psy wyły przeraźliwie, a w dalekiej Japonii naiwni tubylcy z wysp składali pokornie ofiary słońcu i księżycowi — pewnie w nadziei, że to spór ciał niebieskich załagodzi i że znów będzie dobrze na świecie. Podobno przez te dwie złowrogie minuty, kiedy dysk czarny tkwi jak szyber między słońcem a ziemią, kiedy zmierzch w biały dzień zapada, wszystko, co po tym globie chodzi, pełza, fruwa, zdjęte jest trwogą i przerażeniem. Flegmatyczne krowy ryczą wniebogłosy.
Czytelnik gazet zna sprawę dobrze z kosmografii szkolnej, nie odczuwa panicznego strachu i dziwi się może nawet, że w bardzo ciężkich czasach tylu poważnych ludzi dla zwykłego zaćmienia porzuca dom, rodzinę, pakuje ciężkie manatki i wyrusza w podróż daleką. Oczywiście żadnych rewelacyj nikt się nie spodziewa: kilka zdjęć spektralnych, obserwacyj korony, może jeszcze jeden „przyczynek“ do teorii Einsteina, nieco wiadomości o temperaturach, chromosferze, protuberancjach, o wpływie słońca na fale radiowe. Materiał zebrany trzeba będzie sortować i odcyfrowywać pracowicie przez miesiące całe i dopiero wtedy w tablicach i dziełach specjalnych ukaże się trochę liczb i skromnych wniosków.
A jednak — nie chodzi tu o rzeczy błahe i obojętne. Lat temu sto sumienny badacz