Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bardzo wątpliwymi i skromnymi pewnikami t. zw. nauki o odżywianiu.
Wiemy bardzo mało o tej naszej zewnętrznej, doczesnej, fizjologicznej powłoce, a podszewka, czyli duch okazów z gatunku ludzkiego składa się po prostu z przeraźliwie poplątanych znaków zapytania i najdzikszych sprzeczności. Ta epoka mogłaby przejść właściwie do historii i wypisów, bo rozbrzmiewa bardziej niż inne czynami pięknymi, szlachetnymi, bohaterskimi. Niedawno wyszła w Anglii skromna książka, opowiada tylko o reniferach i Eskimosach, ale mogłaby dostarczyć Homerowi tematu do epopei. Kiedy Eskimosi w Północnej Ameryce zdobyli wreszcie strzelbę „białego człowieka“, zaczęli strzelać tak celnie i tak bez opamiętania, że wytępili w krótkim czasie prawie zupełnie wszystko, co żyło i dyszy w wodach, na lodach i śniegach. Groziła im — całemu pokoleniu — śmierć głodowa i rząd kanadyjski wpadł na pomysł, żeby myśliwców z bezkresów północnych zamienić na pasterzy, sprowadzić im z Alaski kilka tysięcy sztuk reniferów, rozdać to między tubylców i zrobić z nich zapobiegliwych hodowców, którym stada poczciwych rogaczy dostarczą skór na odzież, mięsa i mleka. I pewnego roku wyruszyła z Alaski w stronę rzeki Mackenzie karawana pod wodzą doświadczonego Dana Crowleya. Żadna z przeraźliwych opowieści Jacka Londona nie ma tej grozy, co suchy diariusz wzruszającej wyprawy. Ekspedycja obli-