Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poczciwcom, że w tej talii kart tkwi jakaś wyższa filozofia, obmyśla teorie, pisze podręczniki, układa zadania, zgarnia pół miliona dolarów rocznie za artykuły po gazetach, wywołuje dyskusje, urządza turnieje amerykańskie i światowe. Nie należy przy tym wcale — pisze ów miesięcznik — do najlepszych graczy, nie mógłby sam zająć nawet dziesiątego miejsca we właściwie ułożonej tabelce... Ale jest już tym czasem podobno ze 30 milionów brydżystów na świecie, cała ta potężna nacja marzy o szlemach licytowanych, słucha w skupieniu słów mistrza, śni po nocach o metodach, systemach, o wyczynach karcianych, „nie na miarę krawca lecz Fidiasza“.
Ile osób interesuje się wyścigami — oznaczyć cyfrą trudno. W Anglii „Derby“, to wypadek ważniejszy od najgorszych nawałnic i błyskawic na horyzoncie politycznym. Miliony próbują odgadnąć, który koń przyjdzie pierwszy, czyli — innymi słowy — który koń przebiegnie dystans półtorej mili o piątą część sekundy prędzej od innych, mniej szczęśliwych szkap. Ten problem czasem nawet dla wytrawnych sędziów przy mecie jest za trudny i głośne laboratoria Eastmana wypuściły właśnie specjalny aparat filmowy, bardzo sprytnie pomyślany. Zdejmuje samorzutnie konie przed celownikiem, wywołuje automatycznie taśmę, utrwala różnicę setnej części nosa zwycięzcy, daje rezultat osta-