Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wdarł się siłą na to podwórko, na którym budujemy „światopoglądy“, wtargnął do cichego, zapomnianego zaułka, obudził — jak dawniej Einstein — ze snu twardego chrapiących filozofów.
Obowiązek, twardy obowiązek kronikarza każe mi zaznaczyć, że w ostatnich czasach nawet na ślepej ulicy filozofów panuje jakby ruch i ożywienie, głównie za sprawą znanego w tej chwlii u nas dość szeroko Bertranda Russella, a trochę też za sprawą Filipa Franka, fizyka teoretycznego z Pragi. Obaj orientują się świetnie w naukach prawdziwych, badawczych i — nie ma obawy — potrafią odróżnić plewy słów od ziarna treści. Russell powiada wyraźnie (cytuję! i — dla pewności — proszę o podwójny cudzysłów) „„charakterystyczną cechą nowej filozofii jest to, że nie rości już pretensji do posiadania specjalnej metody... lub odrębnego gatunku wiedzy““. Zauważmy: nie ma metody i nie ma własnej treści, nie można jej na dobrą sprawę wykładać na katedrach i w seminariach, ale można dla niej jednak po głębszym zastanowieniu znaleźć pewien teren pracy pożytecznej.
Myśliciel nowoczesny mianowicie — takie jest mniej więcej zdanie teoretyka Franka — powinien pełnić umiejętnie służbę łączności, grupować fakty, zebrane przez przyrodników, nadawać słowom właściwe znaczenie, tworzyć wspólny powszechnie zrozumiały język. Frank opowiada trochę przydługą dykteryjkę o sumiennym rolniku, który chciałby sadzić kartof-