Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którzy mówią, żeśmy zaprzedali od dawna duszę diabłu, że nas „ta cywilizacja“ wycieńcza, wykoślawia, zatruwa, niszczy, że nam już żadne wymyślne sztuki aptekarskie nie pomogą... Ale czytam właśnie mocną, ciekawą, doprawdy pożyteczną książkę Uniłowskiego o Brazylii („Żyto w dżungli“), oglądam na zdjęciach przeróżne fotografie smutnych „kaboklów“ i innych „bandosów indiańskich“, podkreślam zdania o kraju „pełnym jakiegoś wyrafinowanego paskudztwa“, o owadach, o zarazach, o chorobach. T. zw. „życie na łonie“ też najwidoczniej nie jest ideałem.
W ogóle — kto się chce pogodzić trochę z okrzyczaną „cywilizacją“, powinien zajrzeć czasem, w wolnych chwilach do notatek uczciwych podróżników: Fleminga, Huxleya.
Dzieci trafiają przedziwnym instynktem na właściwą drogę, na złoty środek ze starej maksymy. Czytają chętnie o Indianach, ale dały też majątek wielki niejakiemu p. Hornby, który poprzedziurawiał paski blachy, poumieszczał je w pudełkach i stworzył t. zw. „Meccano“. Młodzi Edisonowie i Wattowie budują z tego na całym świecie małe drapacze nieba, statki, windy, koleje, wieże wielopiętrowe...
Później podrastają, siadają na niepotrzebnym stołku w zapomnianym urzędzie i zrzędzą w kawiarni: dokąd nas to zaprowadzi?