Strona:Bruno Winawer - Ziemia w malignie.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na ziemi tygrysy i jadowite kobry, ale przed mikrobem ucieka w dzikim popłochu.
Tak to się przynajmniej zdaje. Ale naprawdę „armia w białych kitlach“ posuwa się ustawicznie naprzód, toczy tylko od lat wojnę pozycyjną i dlatego nie czytamy w gazetach o gromkich walnych zwycięstwach. Czasy sławetnej „tuberkuliny“ Kocha minęły, dziś trzeba w pismach specjalnych szukać wiadomości o skromnych, niepozornych, ale pewnych sukcesach bakteriologów.
Wiedzą już coś niecoś nawet o niewidzialnych, pod najtęższymi szkłami, o „przesączalnych“ mikrobach influenzy. Ongiś trudno było ustalić, czy to ten sam nieuchwytny „virus“ wywołuje złośliwe grypy w różnych krajach globu, ale znaleziono wreszcie zwierzątko doświadczalne, które na influenzę zapada — łasicę i odtąd istnieje jakaś droga do rozsądnego eksperymentu laboratoryjnego. Panowie Brown i Wells (Harvard) budują olbrzymie tanki uszczelnione, rozpylają w nich zjadliwe zarazki influenzy „Porto Rico 8“ (pochodzą od jakiegoś nieszczęśnika, który widać padł ofiarą epidemii na wyspie Antylskiej) i mierzą dokładnie, spokojnie, jak szybko się przenosi, jak długo zachowuje wigor, kiedy atakuje i kiedy umiera mikrob niebezpieczny. Stwierdzili ostatecznie, że zaraza przenosi się przez powietrze, że ją można zniszczyć promieniami ultrafioletowymi z lampy kwarcowej. Mikrob — choć niewidzialny —